Różaniec towarzyszy mi właściwie przez całe życie. Zawsze był gdzieś blisko w kieszeni, w torbie, na stoliku nocnym.
Dla niektórych to tylko sznurek paciorków - dla mnie znak obecności Matki Bożej i Jej opieki.
Pamiętam, jak jeszcze w liceum, przed ważnymi sprawdzianami ściskałam w dłoni różaniec i szeptałam chociaż jedno „Zdrowaś Maryjo”. W dalekiej podróży też był przy mnie, dawał spokój i poczucie, że nie jestem sama. Ale najbardziej szczególnie wspominam czas, gdy byłam w ciąży. Różaniec leżał przy łóżku i był codziennym punktem mojego dnia.
Zmieniało się wszystko: ciało, emocje, życie… a modlitwa różańcowa była wtedy jak kotwica – spokojna, stała, pewna.
Jedno wspomnienie noszę szczególnie mocno w sercu. Gdy przyszła wiadomość-telegram, że zmarł Dziadek, tata mojej mamy, zapadła w domu cisza. A potem mama nas zebrała i powiedziała: „Pomódlmy się za niego”. Tego wieczoru, jako rodzina, klęknęliśmy razem do różańca. Wpatrzeni w obraz Matki Bożej Ostrobramskiej, który wisiał na naszej ścianie, modliliśmy się o życie wieczne dla dziadka. To był moment, w którym naprawdę zrozumiałam, że różaniec łączy pokolenia żywych i tych, którzy już odeszli.
Mamy październik - szczególny czas modlitwy różańcowej. Każdego dnia w naszym kościele parafialnym spotykamy się,
by razem, jako wspólnota, odmówić różaniec. Może warto przyjść choć raz? A może warto spróbować codziennie?
Maryja czeka. Ona zna nasze serca, zna nasze troski i radości. A różaniec to droga, która prowadzi do Jej Syna i daje pokój. O czym w Fatimie mówiła Matka Boża do dzieci: „Odmawiajcie różaniec, a znajdziecie pokój”.
Emilka